expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

sobota, 20 lutego 2016

EQUALITY IS IMPORTANT.

W internecie od dłuższego czasu panuje dyskusja na temat równouprawnienia i tolerancji. Użytkownicy Facebooka czy Twittera podzielili się na zwolenników i przeciwników tej teorii. Jedni uważają, że to tylko chory wymysł ludzi
i choroba psychiczna, którą trzeba leczyć, w żadnym wypadku nie tolerują odmienności pod jakimkolwiek względem. Drugim albo jest to obojętne, albo stają po stronie ofiar zamieszania. Dlaczego ludzie na wszystko reagują tak emocjonalnie? Dlaczego wielu z nas nie potrafi zaakceptować drugiego człowieka - jego wad i niedoskonałości? Nikt z nas nie jest przecież idealny, mamy drobne minusy, których nie jesteśmy w stanie zmienić, więc dlaczego winimy za to innych? Spójrzmy chociażby na sytuację wokół homoseksualistów. Wielu z Was reaguje na te słowa
z oburzeniem albo wyrażacie swoją pseudotolerancję, nie umiejąc zastosować jej w praktyce, prawda? Z pewnością nie u wszystkich jest to kwestia wiary chrześcijańskiej. Nie mam zamiaru podważać pobożności dzisiejszej młodzieży, ale spójrzmy prawdzie w oczy - mało kto jest dziś głęboko wierzący i silnie związany z poglądami Kościoła. Co innego ze starszym pokoleniem, które na wszystko patrzy inaczej ze względu na różnicę wieku.

Skupmy się na poglądach młodych, bo, chcąc nie chcąc, to my jesteśmy przyszłością tego kraju. Czy jest coś,
co tak bardzo was drażni, że potraficie zniszczyć drugiego człowieka i upokorzyć go do granic możliwości?
Dlaczego nie jesteście w stanie zaakceptować wyglądu, poglądów czy orientacji drugiego człowieka?
To nie jest trudne zadanie, szczególnie gdy spojrzycie na siebie i zauważycie, że Wy również popełniacie błędy
lub macie własne zdanie na dany temat, z którym nie każdy musi się zgadzać - mimo tego ludzie nie rzucają
w Was nożami, bo nie podobają im się Wasze włosy, ubiór czy głos. Tak samo wygląda sytuacja z osobami innego koloru skóry i obcokrajowcami. W tym przypadku jest już trochę lepiej, bo Polacy przyzwyczajają się do przybyłych cudzoziemców i zaczynają ich akceptować, bo wiedzą, że tysiące rodaków wyjechało za granicę za lepszym życiem, ale nadal znajdą się osoby, które będą rzucać obelgami w stronę ciemnoskórych ludzi. Nikt z nich nie zastanowi się jednak nad tym, że ktoś z ich krewnych może zawrzeć szczęśliwy związek właśnie z osobą, którą wcześniej się obrażało. Miłość nie wybiera. Może warto się zastanowić nad uszanowaniem drugiego człowieka i jego sposobu bycia, którego nie jest w stanie zmienić z dnia na dzień? Każdy z nas posiada duszę i uczucia, które zostają nadszarpnięte przez jedno wypowiedziane na głos słowo.


Szanujmy i akceptujmy siebie nawzajem - okazywanie go tylko z jednej ze stron nie ma najmniejszego sensu. 


czwartek, 3 grudnia 2015

Kompleksy czy zalety?

Jestem za wysoka, dlaczego równam się wzrostem zawodowego koszykarza? Moja stopa jest o dwa rozmiary za duża. Nie wspominając już o zniszczonych włosach, które nigdy nie chcą się układać. Do tego nos jak ziemniak, małe oczy i wiecznie różowe policzki. Wszystko jest nie tak, jak być powinno. Nienawidzę siebie.

Czym sobie zawiniłam, że jestem najniższa w klasie? Zawsze muszę wspinać się na palce, żeby nawiązać z kimś kontakt wzrokowy. Moja figura też zostawia wiele do życzenia. Gdybym tylko miała w pasie te sześć centymetrów mniej... I nogi mogłyby być odrobinę szczuplejsze. Dlaczego mam rude włosy? To najgorszy kolor, jaki mogłam mieć. Do tego jeszcze kręcone, to już w ogóle abstrakcja. A dłonie? Lepiej nie mówić - krzywe palce, brzydkie paznokcie. Nienawidzę siebie.

Zrobiłabym wszystko, by przybrać na wadze. Chętnie przyjęłabym kilka dodatkowych kilogramów. Mam bardzo krótkie rzęsy, a jakby tego było mało - wieczne sińce pod oczami. Nie pogardziłabym większymi ustami i błękitnymi oczami. Marzę o długich, kręconych włosach. Nie podobają mi się proste, są takie nudne. Gdyby tylko udało się usunąć tę bliznę na łydce, byłoby wspaniale. A teraz? Nienawidzę siebie.

I tak w kółko, i tak w kółko. Z pewnością te sytuacje wydają Ci się znajome. Niewątpliwie sama borykasz się z kompleksami, które nie dają Ci spokoju. Ale... zastanawiałaś się, czy warto? Czy warto tracić swój cenny czas na narzekanie i wyliczanie niedoskonałości? Do niczego to nie prowadzi. Każdy z nas ma w sobie coś złego, niezbyt atrakcyjnego i beznadziejnego - według własnej perspektywy. Rzecz w tym, że to, co nam się nie podoba, może być marzeniem innego człowieka. Masz zadarty nos? Ktoś inny śni o właśnie takim. Nie lubisz swoich nóg? Niektórzy właśnie takich pragną. Zacznij zwracać uwagę na swoje plusy, zamiast gromadzić same wady. Gdy zaczniesz zauważać dobre strony, inni również się do nich przekonają. Drzemie w Tobie pewna siebie, interesująca 
i pozytywna osoba z wieloma zaletami. Wystarczy, że ją obudzisz, a przekonasz się, jak bardzo jej potrzebowałaś.




piątek, 30 października 2015

Dwa oblicza szkoły?

Mój budzik zawsze dzwoni o tej samej godzinie. Zawsze, gdy wstaję, na dworze jest ciemniej, niż w późniejszych godzinach. Zwłaszcza jesienią - wtedy ponury widok za oknem nie przynosi nic dobrego. Od samego rana dobija, odbiera chęci i energię. Zawsze wykonuję te same czynności - ubieranie, odświeżenie, spakowanie plecaka, przygotowanie śniadania. Wsiadam do samochodu punktualnie, na zegarku wskakuje ta sama cyferka, co zawsze. Wchodzę do budynku 7 minut przed dzwonkiem i pędzę na lekcje z myślą, że kolejny dzień będzie tym dobrym. Codziennie wracam do domu tą samą drogą, po powrocie wykonuję te same czynności. Nic ciekawego. Rutyna. Rutyna, która potrafi zmęczyć i wycisnąć ze mnie resztki sił. Nie mówiąc już o nauce, której ilość wręcz przytłacza. Czasami jest jej aż tyle, że nie wiem od czego zacząć - najlepiej nie zaczynałabym od niczego. Chodzę spać wymęczona, resztę wieczoru myślę tylko o grubej kołdrze i śnie. Zawsze kładę się o tej samej godzinie, mając nadzieję, że rano obudzę się pełna życia. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Monotonia dobija chyba każdego. Dopada też mnie.


Zaraz, zaraz... przecież to same negatywne strony. A czy szkoła może mieć w ogóle jakieś pozytywy?
Może, nawet więcej niż nam się wydaje. 

Przychodzę do szkoły niewyspana, wyglądam, jakbym właśnie wróciła z ringu bokserskiego. Jestem już pod klasą
i witają mnie uśmiechy ludzi, z którymi spędzam monotonne dni. Co dziwne, ich uśmiechy nigdy mi się nie znudziły. Nigdy nie znudziły mi się rozmowy z nimi, wspólne śmiechy i załamania nerwowe. Przy nich dni lecą
tak szybko. Nawet nie zorientowałam się, że już listopad. Chwile są ulotne, nawet jeśli są bardzo rutynowe.
Za chwilę będą wakacje. Później kolejny rok. Matury i... pożegnania. Zdecydowanie tego nie lubię. Jak pożegnać
się z ludźmi, z którymi spędziło się tyle wspaniałych momentów? Jak powiedzieć im "żegnajcie", wiedząc,
że każde z nas pójdzie w inną stronę?

Nauka. To, czego większość z nas szczerze nie lubi. Wkuwanie na blachę dzień w dzień regułek i definicji,
obliczanie tysięcy zadań matematycznych, pisanie rozprawek, nauka słówek z języków obcych.
Prezentacje na nudne tematy, zadania domowe z historii, których tak bardzo nienawidzę. Siedzenie
do wieczora przy lampce i powtarzanie po raz setny tego samego wyrazu, by nie pomylić kolejności literek.
Przed snem ponowne powtórki, by czasem na sprawdzianie nie popełnić gafy. To wszystko ma swoje plusy.
Nawet, gdy dostanę ocenę niższą, niż oczekiwałam i złoszczę się przez kilka kolejnych godzin, czasem poleci
mi łza, bo przecież tak bardzo się staram... nawet wtedy mam świadomość, że się nauczyłam. Nie przygotowałam karteczek z mikroskopijnymi literami, nie chowałam telefonu pod ławką. Mam czyste sumienie, bo użyłam
wiedzy, nie ściąg. Większość tego, czego się uczymy, w życiu nam się nie przyda (bo przecież funkcja
kwadratowa nie służy do obliczania procentów) - zgodzę się, niewątpliwie. Ale to nasza wiedza.
To wiedza, którą posiadamy i nikt nigdy nam jej nie odbierze.

Każdy z nas wiecznie tylko narzeka na natłok informacji, nauki, zadań domowych, projektów.
Wszyscy opieramy się na negatywnych stronach i tym się kierujemy. Nie zwracamy uwagi na pozytywy, które
tak wiele dla nas znaczą.  Może warto zacząć doceniać to, co mamy właśnie dzięki szkole, póki nie jest za późno?



sobota, 15 sierpnia 2015

Life never ends.

Życie ludzkie składa się z kilku etapów. W każdym z nich mamy swoje cele, pragnienia i obowiązki. 
Spotykamy nowych ludzi. Tracimy kontakty z dawnymi znajomymi. Staramy się żyć pełnią siebie i zrobić jak najwięcej, by kolejny rozdział rozpocząć bez zawahania. Prowadzimy własny pamiętnik, tworzymy autobiografię. Niestety, wszystko ma swój początek i koniec. Książka, którą piszemy przez lata zostaje wypełniona po brzegi. Brakuje dodatkowych stron. Stawiamy ostatnią kropkę, dopisujemy ostatnią literę.

Piszę to ze świadomością, że wielu z Was przeżyło niewątpliwie najgorszy okres w swoim życiu. Strata ukochanego taty w wypadku samochodowym, śmierć babci z powodu przegranej walki z nowotworem, przedwczesne odejście siostry, wujka czy kogokolwiek bliskiego. Doskonale wiem, co wtedy czuliście. Jak czujecie się dziś, co o tym sądzicie. Mam tego pełną świadomość. Jednakże, jakkolwiek źle byśmy tego nie odczuwali, nic nie zmienimy. Niestety nie od nas zależy ilość stron w kronice. Żadne z nas nie zna dnia ani godziny zakończenia kariery pisarza. Nie mamy pojęcia, czy będzie nam dane własnoręczne zapisanie ostatniego słowa. Świat rządzi się własnymi prawami. My jesteśmy tylko ludźmi. Nic nie możemy zrobić. Możemy tylko tęsknić i przez lata sklejać swoje serca wcześniej rozbite na miliony drobnych kawałków. Możemy cieple wspominać tych, którzy już nie będą mieli okazji zacząć na nowo. Możemy wracać do nich w myślach, słowach i czynach. Robić coś dla nich, bo przecież
 to oni przez lata motywowali nas do wielu czynów. Dzięki nim podjęliśmy słuszne decyzje i kroczymy dobrą drogą. 

Pamięć o zmarłych nigdy nie zniknie. Zawsze zostaną w naszych sercach Ci, którzy byli z nami na dobre i na złe. 
Ci, którzy odeszli nigdy nie odejdą całościowo. Ich cząstka zawsze będzie przy nas. Odczuwamy ich obecność każdego dnia. Starają się pomóc nam w pozbieraniu się po przykrych doświadczeniach. 
Ciągną nas w górę, gdy upadamy. Są z nami sercem. Żyją przy nas duszą.


"Istniejemy, dopóki ktoś o nas pamięta. 
Póki ktoś nas pamięta, wciąż żyjemy."



czwartek, 23 lipca 2015

Don't trust the people.

Kolejny dzień. Godzina 9:30, budzisz się pełna życia i energii. Ubierasz się, jesz śniadanie, siadasz w pokoju na wygodnej kanapie. W głowie rodzą Ci się kolejne pomysły na spędzenie dzisiejszego dnia. Masz tyle wspaniałych możliwości, a Twoja kreatywność pobudza Cię do działania. Mówisz sobie: to dziś! Dziś zacznę robić coś innego, zmienię swoje życie na lepsze, zrobię coś w pełni tak, jak chcę. Bierzesz aparat, wychodzisz ze znajomymi. Biegniesz do najbliższego studia tanecznego zapisać się na lekcje. Na komputerze klikasz odpowiednią ikonkę i jesteś blisko założenia strony ze swoją działalnością. Włączasz podkład instrumentalny i już szykujesz kamerę. Masz tą szansę, którą możesz wykorzystać jak najlepiej. Jesteś tak blisko, co raz bliżej... Ale jednak tego nie robisz. Dlaczego?
Coś Cię blokuje. Blokuje Cię opinia innych. Nie zrobisz nic, bo co powiedzą ludzie? Jak zareagują?
Może zaczną Cię wyśmiewać? Stwierdzą, że kopiujesz czyjąś pasję czy charakter? 
Będą krzyczeć, że się do tego nie nadajesz?

Co z tego? Czy warto przejmować się kimś, kto tak naprawdę sam nie robi nic, żeby się rozwinąć? Czy jest sens zwracać uwagę na opinię osoby, która uważa, że we wszystkim jest najlepsza i nikt inny nie ma prawa wchodzić
 w tą branżę oprócz niej, bo i tak nie da sobie rady? Nie możesz przejmować się tym, że ktoś spojrzy się na Ciebie krzywo, bo Tobie coś wychodzi. Przecież i tak tego nie zmienisz. Ludzie zawsze będą gadać, bez względu na sytuację. Nie da się dogodzić wszystkim jednym czynem. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się Twój sposób bycia. Przyczepi się do tego czy owego, zacznie Cię oczerniać przy swoich znajomych tylko po to, by Cię upokorzyć. A Ty będziesz się przejmować? A czy to ma jakiś sens? Po co, skoro Twoi prawdziwi przyjaciele nigdy
w to nie uwierzą, a ludzie z otoczenia zawistnego człowieka nie są Ci potrzebni do szczęścia. 

Wiem, że łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Sama ciągle uczę się nie przejmować opinią innych, zwłaszcza tych, którzy nic nie znaczą w moim życiu. Staram się, by to co robię nie było oznaczone naklejką
 "postępuję tak, bo ludzie nie będą gadać". Robię to, co JA uważam za słuszne. Jestem własną wersją siebie. 



sobota, 20 czerwca 2015

The soul is free.

Nie interesuje mnie to, jak wyglądasz. Naprawdę mam w nosie, jaki masz kolor włosów. Czy są rude, brązowe, blond, zielone, czy niebieskie. Nie obchodzi mnie Twoja waga i rozmiar na Twoich ubraniach. Możesz być przerażająco chudy lub mieć sporą nadwagę. To nie moja sprawa, jak wygląda Twoja twarz. Możesz mieć gładką cerę, prosty nos, duże oczy i śliczne usta, możesz borykać się z trądzikiem, przebarwieniami i krzywymi zębami. Nieważne, czy Twoje włosy są długie, czy krótkie. Lśniące i gęste, czy suche i zniszczone. Proste czy kręcone. Możesz nie mieć ich w ogóle. Nie zwracam uwagi na to, czy nosisz kolczyki w uszach, nosie, brwiach, języku, ustach, pępku i innych nietypowych miejscach. Jeśli nie masz ich w ogóle, to też niczego nie zmienia. Nie ma dla mnie znaczenia to, czy masz całe ciało w tatuażach, czy nie masz ich wcale. Nie interesuje mnie też to, jakie ubrania nosisz i gdzie je kupujesz. Noś krótkie spódniczki, długie pstrokate dzwony, ubrania prosto od projektanta lub zwykłego second-handu, firmowe buty, zwykłe trampki z bazaru, szpilki. To naprawdę nie jest istotne. Nie zaglądam Ci do portfela, nie liczę Twojej średniej ocen, nie przeglądam każdego zakamarka Twojego domu, nie mieszam się 
w Twoje sprawy uczuciowe. Wiesz, dlaczego? Bo nie wygląd i stan materialny czyni Ciebie człowiekiem. 
Bo nie wymienię zdania z Twoją figurą, nie porozmawiam z Twoimi włosami, nie znajdę wsparcia w firmowych butach i koszulce z lumpeksu. 

Staram się nie oceniać ludzi po okładce. Wolę Cię najpierw poznać, niż tak jak wielu lubi to robić, wieszać na Tobie psy i mieszać Cię z błotem, nie wiedząc o Tobie praktycznie nic. Nie mam zamiaru przyjaźnić się z Tobą, 
bo "dobrze wyglądasz" i "jesteś dziana". To płytkie i cyniczne. Nie będę doceniać Cię za Twoją śliczną twarz i inne zalety, jakie posiadasz - nie będę się bawić w chory schemat będący zgubą dla moich rówieśników. Mimo tego, że żyję w plastikowym XXI wieku, w którym wszystko kręci się wokół dobrego wyglądu, nie mam zamiaru patrzeć 
na Ciebie przez pryzmat ideału, od lat kreowanego przez media. 

Będę się z Tobą zadawać, jeśli będziesz w stanie czegoś mnie nauczyć. Przekazać coś wartościowego. Jeśli nie masz wnętrza, nawet śliczna bużka i pieniądze tego nie zastąpią. Moim wyborem jest poznanie Twoich poglądów, sposobu myślenia, gustu. Nie ilości pieniędzy na koncie rodziców, powierzchni Twojego podwórka i wartości pieniężnej Twojej garderoby.




piątek, 15 maja 2015

Charge for talent?


Niewątpliwie lata dwutysięczne są czasem, w którym technologia stoi na wysokim poziomie i nadal się rozwija. Media odgrywają bardzo ważną rolę w życiu człowieka. Nie chodzi tu o najświeższe wiadomości ze świata sportowego czy politycznego, a o programy mające na celu zapewnienie rozrywki widzom. Ogromnym minusem wszystkich tego typu programów jest możliwość głosowania na uczestników przez wiadomości wysyłane z telefonów komórkowych. Produkcje osiągają w ten sposób wysokie zarobki - zwłaszcza za danych kandydatów. Nie dość, że zarabiają na oglądalności, to dochodzą do tego jeszcze zyski ze ślepo wysyłanych sms-ów przez społeczeństwo. Zauważyłam, że w ostatnich latach w programach tego pokroju przestał być doceniany talent i wszechstronne umiejętności, a zaczęto zwracać uwagę na rzekome bohaterstwo i smutne historyjki. Producentom zależy na rozgłosie i zrobieniu szumu wokół siebie, dodatkowo zbijając na tym niezłe pieniądze. W programie pojawiają się uczestnicy z niebanalnymi zdolnościami, ale dziwnym trafem wśród nich znajdą się tacy, którzy posiadając nie do końca wszechstronne umiejętności, nadrabiają swoją smutną przeszłością. Taki uczestnik musiał przeżyć (lub przynajmniej wymyślić) traumatyczne wydarzenie, by program na tym zyskał. Chwyt marketingowy ceną człowieka, który albo nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, albo liczy na karierę, którą rozwinie przez smutne, życiowe historie opowiadane na wizji przed tysiącami widzów. Wszystko można byłoby przeboleć, gdyby nie fakt, że Polacy niestety są ograniczeni umysłowo. Gdy dostają możliwość wpłynięcia swoim wyborem na decyzję ostateczną, nie potrafią tego wykorzystać. Próbują zrobić z siebie idiotów poprzez wybór najgorszej opcji z możliwych (bo przecież to takie śmieszne), lub głosują na "biedactwo, które spotkał zły los". Szczerze? Zaczynam odnosić wrażenie, że na zmianę takich zachowań jest już za późno. Ludzie osiągnęli poziom głupoty, której nie da się wyleczyć. Wszystko przez hipnotyzujące media, przez które kolejne pokolenia będą żyć na wzór kreowanego obrazu przez produkcje liczące na najwyższe stawki. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów. Jedna z najwcześniejszych edycji popularnego talent-show "Mam Talent". Z dorosłym chłopakiem, który wzbudził zainteresowanie wśród większości młodych widzów (co więcej, dziś robi dużą karierę) wygrywa dziecko o potężnym głosie, ALE dodatkowo smutnej historii. Pieniądze z wygranej nie wpłynęły na jej karierę. Rzekomo zostały przeznaczone na budowę domu, a słuch po zwyciężczyni zaginął. Ostatnią edycję tego samego programu wygrywa dzieciak, który w każdym możliwym momencie wspominał, że jego mama nie żyje, a dzieciństwo miał tragiczne. W programie zaśpiewał "Hallelujah", który słyszałam już wiele razy i jak przechodziły mi ciarki po całym ciele, to przy jego wykonaniu zasypiałam na kanapie. Ktoś jeszcze pamięta tego nastoletniego Adama? Jeśli tak, to tylko dlatego, że całkiem niedawno wygrał tą edycję. Oprócz zwycięstwa nie osiągnął nic w swojej "karierze" muzycznej. Najświeższym tematem jest program taneczny, od lat emitowany w TVN. Tegoroczna edycja You Can Dance prezentuje naprawdę wysoki poziom. Problem w tym, że program opuściło już moim zdaniem dwóch najlepszych tancerzy tej edycji. Pokonał ich b-boy ze słabym warsztatem umiejętności i... smutną historią. Stracił mamę, wychował się na ulicy i tak dalej, i tak dalej. W tym momencie niektórzy z Was mogą stwierdzić: "Niech wygra, może spełni marzenia." Tyle, że marzenia można spełniać poza programem. Wygrana ma pomóc tancerzowi, który ma naprawdę niebanalne umiejętności i żyje tańcem. Broadway ma pomóc rozwinąć się zwycięzcy jeszcze bardziej, daje mu otwarte drzwi do światowej kariery. B-boy nie jest na to gotowy. Oglądając tego typu programy, poznałam się już na takich osobach. Jestem prawie w stu procentach pewna, że więcej o nim nie usłyszymy. Nie wykluczam tego, że w smutnej historyjce maczali palce producenci. Nie twierdzę, że chłopak nie umie tańczyć, ale moim zdaniem ten tancerz już dawno powinien był opuścić show i w ten sposób ustąpić miejsca wszechstronniejszym uczestnikom. Myślę, że oddawanie głosów przez widzów, którzy kompletnie nie znają się na danej dziedzinie jest bezsensowne. Obawiam się, jednak, że
 to już nigdy się nie zmieni. Czego można się spodziewać po mediach, jeśli nie chęci zarobku na cudzym życiu i głupocie społeczeństwa. Na podobnej zasadzie działają zwycięstwa osób uważanych za "inne" przez niektóre osoby. Popularny program ze skokami do wody wygrywa para-olimpijczyk. Rywalizację w "Top Model" wygrywa ciemnoskóra modelka. Program, którego nagrodą są pieniądze na cel charytatywny wygrywa Włoch. Kolejny muzyczny program "XFactor" wygrywa Ukrainiec. Osobiście cieszę się z niektórych werdyktów, bo sama kibicowałam zwycięzcom. To dobrze, że ludzie są tolerancyjni, ale słabo wygląda chęć jej udowodnienia. Czasami warto się zastanowić, czy nie zagłosować na rodaka o podobnych zdolnościach, co obcokrajowiec. Pomyśleć, czy lepiej oddać głos na talent, czy na smutną historię, która może być wyssana z palca. W ten sposób pokażecie, że potraficie odróżnić zaawansowanych od amatorów.



sobota, 14 marca 2015

Well with you, without you even better.


Spotkaliście się kiedyś z określeniem "im starszy, tym mniej prawdziwy"? Jak to wygląda? 
Człowiek staje się obłudny pod wpływem towarzystwa, nabywa to w domu czy taki się po prostu rodzi?
 Masowa produkcja Polaków cebulaków. Załóżmy, że gdzieś na świecie żyje osoba, która kiedyś miała "najwspanialszą przyjaciółkę do końca życia". Miała też wokół siebie wiele osób, które uważała za "przyjaciół na dobre i na złe". Cóż, coś chyba nie wyszło. W przeciągu kilku miesięcy straciła prawie wszystkich - odwrócili się
 od niej. Nic dziwnego, że zostawili ją samą, skoro interesowała się życiem wszystkich dookoła. Każdy sekret jej powierzony był błędem życiowym. Niektóre z nich powierzała innym, większość dawało jej satysfakcję, że jej się powodzi, a inni mają gorzej. Budowała samoocenę na cudzym nieszczęściu. Z jednym znajomym rozmawiała wieczorem, rano wiedziała już połowa innych, których obgadywała po południu. I tak dalej, i tak dalej. Błędne koło. Idealizowanie własnej osoby, nie zauważanie swoich wad i wyszukiwanie ich u innych - nie uważacie tego za chore? Potem się dziwi, że traci bliskich, a i tak nie robi nic, żeby zatrzymać przy sobie pozostałych. Nie odejdą bez powodu, nigdy. Człowiekowi nie daje się powodów, żeby wrócił. Daje się powody, żeby nigdy nie odchodził. Ale przecież nie warto, lepiej poplotkować  z innymi, żeby mieć jakiś temat do rozmowy. Ofiara plotek się dowie - trudno, przecież nic złego się nie zrobiło. A co się stanie, jeśli ktoś powie coś na jej temat? Wielka afera na pół miasta, jak ktoś śmiał wspomnieć w rozmowie jej imię. Ciekawe myślenie. Zostaje jedno, bardzo ważne pytanie - jak długo tak jeszcze pociągnie? Będzie stale zmieniać i szukać nowych znajomych, bo w końcu ich zbraknie? Jeśli tak, to współczuję.
 W świecie, gdzie rządzą gimbusy i szkolne, masowe plotki, szanse na znalezienie prawdziwego przyjaciela są nikłe.
 Ktoś z Was jeszcze się o tym nie przekonał? Radzę się przygotować na tego typu doznania.